Przed nami nowy etap integracji europejskiej – wnioskować można z najnowszego komentarza Pawła Świebody, szefa demosEUROPA. Po kilku trudnych latach, kiedy sytuacja gospodarcza wymuszała doraźne działania, a powołanie stałego przewodniczącego Rady Europejskiej pozbawiło Komisję Europejską jej dotychczasowego znaczenia jako twórcy kompromisu między państwami członkowskimi, unijne instytucje odnajdują się w nowych rolach. Komisja ma szanse na wielki come back w roli dostarczyciela pomysłów dla rządzących – nie tylko na unijnym poziomie.
W optymistycznym ujęciu jest to dokładnie to, czego Europa potrzebuje. W porównaniu z narodowymi administracjami Komisja jest o wiele bardziej innowacyjna, a jej quasi-korporacyjny ethos sprawia, że bije je na głowę również pod względem efektywności. Przekazanie Parlamentowi i Radzie Ministrów odpowiedzialności za wdrażanie nowych rozwiązań może wyjść Komisji tylko na dobre. Oba ciała mają demokratyczną legitymację, skończą się więc ciągłe utyskiwania na uzurpację eurokratów.
Problem w tym, że same nowe pomysły nie wystarczą – kluczowa jest moc wdrażania ich w życie. Komisja utrzymała monopol na incjatywę prawodawczą, ale oznacza on tylko tyle, że nikt inny nie może majstrować przy acquis communautaire. Ani Parlament, ani Rada nie mają traktatowego obowiązku przyjmowania nowego prawa tylko dlatego, że jest rozsądne i potrzebne. I tak, głęboko przemyślana komisyjna propozycja wprowadzenia mikropodatków od transakcji finansowych (w zależności od rodzaju papieru 0,1 do 1 promila) trafi najprawdopodobniej do szuflady, bo zbytnio narusza interesy politycznego zaplecza rządów paru państw członkowskich.
Oprócz stałych interesów, problemem jest także zmienna sytuacja polityczna poszczególnych rządów narodowych. Przy 28 państwach członkowskich (biorę już pod uwagę Chorwację) i 4-letniej kadencji, wybory parlamentarne odbywają się w Unii średnio co 7 tygodni. Doliczyć trzeba do tego wybory przedterminowe, prezydenckie i, przynajmniej w Niemczech i Hiszpanii, regionalne. Niektóre z nich paraliżują podejmowanie decyzji nawet na rok przed i z reguły na parę tygodni po, bo na uruchomienie nowego rządu potrzeba czasu.
Międzyrządowa UE stworzona przez lizboński traktat wymaga co najmniej francusko-niemieckiego współdziałania – i widzimy właśnie, jak bardzo jest ono utrudnione przez wyborczy kalendarz. Nawet jeśli Sarkozy wygra w maju, to czasu na działanie będzie nie więcej niż pół roku, bo na wiosnę 2013 własną kampanię wyborczą zacznie kanclerz Merkel. Jeśli Sarkozy przegra, Komisja na generowanie dobrych pomysłów zyska zaś co najmniej rok – do czasu zwycięstwa lewicy również w Niemczech.
To prawda, że każde nowe rozwiązanie instytucjonalne musi się „dograć” i „uleżeć”. Drobne korekty warto jest jednak wprowadzać jak najszybciej. W przypadku traktatu lizbońskiego korektą taką byłaby synchronizacja terminów wyborów do narodowych parlamentów. Warto ten pomysł zgłosić już dziś, by miał szansę na realizację w następnej dekadzie…