Innowacje, nowe technologie, kreatywność – te zjawiska mają wyprowadzić gospodarkę z kryzysu, a Europie dać drugi oddech i ułatwić przetrwanie globalnej konkurencji w XXI wieku. Przekonanie, że są pożyteczne jest też jednym z niewielu punktów, w których propagatorzy leseferystycznego turbokapitalizmu zgadzają się z jego krytykami. To, w jaki sposób stać się innowacyjnym, jest już jednak przedmiotem sporu. Podobnie jak w wielu innych kwestiach, odpowiedź neo-keynesowskich krytyków brzmi w nim bardziej przekonująco.
Czołowe miejsce zajmuje wśród nich Mariana Mazzucato – ekonomistka na Uniwersytecie w Sussex, która w niedawno wydanej książce „The Entrepreneurial State – Debunking Public vs. Private Sector” podaje szereg przykładów pokazujących, że prawdziwie znaczące innowacje są możliwe tylko przy finansowym i organizacyjnym zaangażowaniu państwa. Rzeczywiście: epoka genialnych jednostek i zapewniających im finansowanie przedsiębiorców minęła już 100 lat temu. Przełomowe wynalazki Edisona, Forda i braci Wright to ciągle „długi wiek XIX”, podczas gdy wiek XX to projekty zespołowe: „Manhattan” (atomowe bomby i elektrownie), „Apollo” (człowiek na Księżycu i teflon na patelniach) oraz kilkudziesięcioletnie amerykańskie badania wojskowe nad połączeniem komputerów w sieć, którą dziś znamy pod nazwą Internetu.
Dzięki temu ostatniemu wynalazkowi książka Mazzucato jest dostępna łatwiej niż cokolwiek, co wydano tylko na papierze 20 lat temu (poza tym, jest polskie omówienie na stronach Res Publiki Nowej) – dlatego zamiast cytować kolejne przykłady ograniczę się do trzech komentarzy.
(1) Historia XX-wiecznych innowacji jest dodatkowym argumentem ukazującym hipokryzję „konsensusu waszyngtońskiego” i rad udzielanych przez amerykańskich ekonomistów krajom, które w latach 90. dokonywały transformacji ustrojowej i gospodarczej. W Polsce czy w Boliwii wycofanie państwa z gospodarki miało mieć charakter totalny – a więc dotyczący również badań nad potencjalnymi nowymi technologiami i produktami. W USA już niekoniecznie – no ale przecież USA muszą dysponować technologiczną (i militarną) przewagą nad resztą świata, a Polska i Boliwia nie.
(2) Skuteczność wielkich XX-wiecznych projektów badawczych wynikała nie tylko ze stabilności ich finansowania, lecz także z tego, że miały jasno określone – przez państwo – cele i dość mocno zhierarchizowaną strukturę organizacyjną. Jeśli tak, to obecna unijna polityka wspierania innowacji jest irracjonalna: zamiast dzielić wielkie pieniądze tak, aby i Tarnów, i Meung-sur-Loire miały po swojej malutkiej lokalnej innowacji, której branżę samodzielnie wybiorą, lepiej jest podjąć jeden wielki projekt badawczy o jasno określonym celu (pisałem już o tym dla 4liberty.eu). Ogólnounijny charakter takiego projektu powinien oznaczać, że biorą w nim udział badacze z możliwie wielu krajów członkowskich, ale kryterium geograficzne nie może być ważniejsze od merytorycznego. Jeśli Bułgarzy (albo Francuzi, albo Polacy) nie są w stanie przyczynić się do wynalezienia leku na raka to trudno – niech im wystarczy, że będą z niego korzystać.
(3) Jeżeli państwo (w naszym przypadku – UE) odgrywa kluczową rolę w planowaniu, finansowaniu, organizacji i wdrażaniu badań przemysłowych, to również ono powinno czerpać korzyści z dokonanych innowacji: wprost (jako „przedsiębiorca ostatniej instancji”), lub pośrednio (udostępniając ich wyniki wszystkim swoim obywatelom i firmom na zasadzie otwartego dostępu). Wskazuje to na potrzebę zredefiniowania (i uproszczenia) procedur patentowych, które stworzono z myślą o prywatnych wynalazcach z epoki Edisona.